Kończy się już lato, więc zmobilizowałam się, aby w końcu opisać Wam moje tegoroczne wakacje na Pojezierzu Drawskim. Pierwsze dwa tygodnie lipca spędziłam nad Jeziorem Lubie w miejscowości Lubieszewo. Co prawda pogoda nas nie rozpieszczała – deszcz i zimno towarzyszyły nam prawie przez cały wyjazd, niemniej jednak miejsce i okolica zrobiły na nas duże wrażenie. A był to pierwszy dłuższy wyjazd z moim wtedy niespełna rocznym synkiem.
Nie licząc przejazdu przez Pojezierze Drawskie w drodze na zlot mopsiarzy w Dźwirzynie kilka lat temu, to odwiedziłam tę krainę po raz pierwszy. Pojezierze Drawskie znajduje się w północno-zachodniej Polsce. Obejmuje obszar powiatów drawskiego i szczecineckiego oraz częściowo gminy Łobez i Połczyn-Zdrój. Na jego terenie znajduje się ponad 3 tysiące jezior oraz wielkie powierzchnie leśne. Jest to więc raj dla żeglarzy, wędkarzy i grzybiarzy. Ja spędziłam pierwszą połowę lipca w naprawdę zacisznym miejscu w ośrodku domków letniskowych na południowym brzegu Jeziora Lubie – jednego z większych jezior tego regionu. Ma długość 14 km, maksymalna głębokość t0 46 m. Położone jest ono na terenie gminy Złocieniec. Jest jednym z najczystszych jezior w okolicy. Mogę to potwierdzić, bo był jeden dzień kiedy można było zażyć w nim kąpieli. Mój Bobek też zanurzył stópki. Zebraliśmy za to dość dużo grzybów, co możecie zobaczyć na zdjęciach.
Mieliśmy możliwość przygotowywania niewielkich posiłków, ale zazwyczaj stołowaliśmy się w różnych lokalach w okolicy. Naszym ulubionym miejscem stało się gospodarstwo Ryby Lubie. Myślę, że zjedliśmy tam 1/2 wszystkich naszych obiadów. Gospoda mieści się tuż przy stawach hodowlanych. Właściciele stworzyli urokliwe gospodarstwo rybne na bazie działającego tutaj wcześniej Państwowego Gospodarstwa Rybnego. Potrawy serwowane przez gospodę są nagradzane w wielu konkursach. Są to oczywiście głównie potrawy rybne, ale sezonowo można także tu zjeść gulasz z jagnięciny, królika czy kaczkę. Karta menu nie jest zbyt długa, za to dobrze przemyślana. Znajdziemy na niej kilka zup, rybki smażone, z grilla oraz różne pierogi. Sezonowo pojawiają się także inne dania, które właściciele wypisują na tablicy przy wejściu. Hitem są oczywiście pstrąg i jesiotr. Pstrąg był moim ulubionym daniem, mąż preferował jesiotra, który ma znacznie mniej ości. Zupa rybna serwowana w lokalu jest naprawdę palce lizać, świetnie nadaje się na chłodniejsze dni, tak samo jak barszcz z kołdunami. Spróbowałam także pierogów z pstrągiem nazwanych pieszczotliwie “pstrągusiami”. Myślałam, że się nimi nie najem, a tutaj ledwo mogłam się po nich ruszać. Są pyszne, tak samo jak pierogi z owocami. Do rybki można zamówić frytki, ziemniaczki podsmażane lub kopytka oraz surówkę z kapusty z marchewką. Posiłek można zwieńczyć pysznym domowym ciastem i kawą z ekspresu. Oczywiście obowiązkowo należy wybrać się na spacer wokół stawów. Przy każdym znajduje się tabliczka z nazwą i opisem ryb, które w nim występują. Idealne miejsce na obiad z dzieckiem, także tym najmniejszym, bo w lokalu znajdują się dwa krzesełka do karmienia. Minusem jest brak przewijaka w toalecie, ale właścicielka tuż po moim pytaniu umieściła go na liście do zakupów. A przewijaka nie znaleźliśmy w żadnej z odwiedzanych restauracji, więc tutaj podejście do klienta jest naprawdę super! Wyjeżdżając zamówiliśmy wędzonego pstrąga i jesiotra, zakupiliśmy wrzosowy miód drahimski oraz rybki smażone marynowane w słoikach. Jesiotr podobno był boski. Sama nie jadłam, bo daliśmy go w prezencie mojemu teściowi.
Odwiedziliśmy też restauracje Wenecja i Sabat w Złocieńcu. Ta pierwsza zrobiła na nas także dobre wrażenie. Oprócz dań z karty można tam zjeść danie dnia i ja raz znalazłam się w niebie po zjedzeniu pieczarkowej oraz bigosu z młodej kapusty z ziemniaczkami. Nasi znajomi zachwycali się tam pizzą na grubym cieście, więc naprawdę każdy znajdzie tam coś dla siebie. A desery to naprawdę I liga. Sernik i szarlotka są zachwycające. W Sabacie jedzenie i obsługa są naprawdę super, ale toaleta to już inna sprawa. W dobrej cenie można tam zjeść wiele ciekawych dań. Jest też tak samo jak w Wenecji jeden fotelik do karmienia. W Sabacie też jest pizza i szczerze mówiąc dziwi mnie jej obecność, a brak większej ilości dań rybnych i dań kuchni regionalnej.
Kilka razy przejeżdżaliśmy przez Drawsko Pomorskie i tam niestety nie trafiliśmy na urodzaj restauracji. Prawie same pizzerie o mało zachęcających mrocznych nazwach. W końcu zjedliśmy w Steak House & Grill przy ulicy Sikorskiego. Zaskoczyła nas tam super miła obsługa i szybkość serwowania potraw. Jednak samo jedzenie (poza burgerem znajomego) nie wybijało się ponad przeciętność. Wzięliśmy z mężem zestaw dnia z uwagi na zachwalane domowe mielone, które niestety okazały się być gumowe i mdłe… Toalety także nie są atutem tego miejsca.
Podczas zwiedzania atrakcji Czaplinka, złożyliśmy wizytę w pobliskiej Gospodzie Podzamcze. Usiedliśmy na zewnątrz (żeby zmieścić się z dwoma wózkami) i to był błąd, bo miejsca, które zajęliśmy były nie do końca osłonięte od deszczu. Jedzenie oferowane przez restaurację to zróżnicowana kuchnia polska. Ja chciałam zjeść coś, czego nie mam na co dzień w domu, więc wybrałam rybkę. Nieopatrznie wzięłam sielawę. Nie wiedziałam, że to są takie małe rybki z dużą ilością ości. Owszem były smaczne, ale chyba tłuszcz używany do rybki nie był pierwszej świeżości, to samo tyczyło się frytek. Później już ani razu ich nie wzięłam frytek nigdzie na wyjeździe. Troszkę szkoda, że pani kelnerka nie powiedziała mi nic o sielawie i nie pomogła w wyborze dań. Strzałem w dziesiątkę była podobno zupa cebulowa, której ja nie zamówiłam. Bardzo spodobał nam się pomysł z możliwością zrobienia sobie kanapki ze smalcem w oczekiwaniu na dania. Brakowało tylko ogóreczka albo chociaż jego plasterków 😉
Na Pojezierzu Drawskim znajduje się dość dużo atrakcji turystycznych. Dla nas najciekawszą atrakcją była wizyta w Sławogrodzie w Czaplinku – zrekonstruowanej warowni średniowiecznej. Niestety nie udało nam się zwiedzić zamku Drahim w Starym Drawsku, ponieważ odbywała się tam impreza zamknięta.
Wybraliśmy się także na wycieczkę do Bornego Sulinowa, gdzie stacjonowała Armia Radziecka. Tam zjedliśmy przepyszne gofry. Po drodze odwiedziliśmy ruiny pałacu w Juchowie z 1874 r. Jednak naszym celem stanowiło miasto widmo – Kłomino. Do 1992 roku stacjonował tam garnizon Armii Czerwonej. Opuszczone później miasto nie zostało zasiedlone ludnością polską, jak o stało się z pobliskim Bornem Sulinowem. Niestety spóźniliśmy się pewnie o kilka m-cy, bo teren kupił już deweloper i odgrodził drogę dojazdową. Zobaczyliśmy więc tylko dwa opuszczone bloki mieszkalne. W drodze powrotnej szukaliśmy też pokazywanego we wszystkich przewodnikach po regionie głazu Tempelburg. Mieliśmy nawet jego dane GPS, ale ktoś ukradł tablice informacyjne lub kierunkowskazy, więc nie udało nam się zobaczyć tego olbrzyma o obwodzie 19 m. Tego dnia zjedliśmy obiad w restauracji Magnolia w Bornem Sulinowie. Karta mocno skrócona, bo jak widać lokal specjalizuje się w imprezach okolicznościowych. Ja zamówiłam żurek i całkiem mi smakował. Widzieliśmy też fragment zniszczonych fortyfikacji Wału Pomorskiego, widocznymi na powyższej pocztówce po lewej stronie.
Spacery po lesie uskutecznialiśmy co dzień. Ponieważ mieszkaliśmy blisko Drawskiego Parku Krajobrazowego zdecydowaliśmy się odwiedzić rezerwat przyrody Jezioro Czarnówek, jedno z nielicznych jezior lobeliowych będących ekosystemami polodowcowymi o niskiej twardości wody oraz ubogimi pokarmowo. Zawdzięczają swoją nazwę zimozielonej roślinie wodnej lobelii jeziornej – reliktowi borealno-atlantyckiemu. Jeziorko jest naprawdę malowniczo położone. Jednak nie polecam wybierać się tam z wózkiem z dzieckiem, bo można połamać osie o korzenie 😉 Podziwiam mojego męża, że przewiózł Bobka wokół Jeziora Czarnówek i drugiego pobliskiego dużo większego Jeziora Skąpe po korzeniach i wśród plagi komarów i końskich much. A nasz synek słodko sobie spał 😉 Mamy co wspominać. A widoczki niezapomniane.
Pojechaliśmy też na wycieczkę do Połczyna-Zdroju. Park Zdrojowy, szczególnie część w stylu angielskim, to naprawdę przepiękne miejsce. Deptak w centrum miasta także wart zobaczenia z uwagi na wiszące nad nim kolorowe parasolki i kawiarnie wzdłuż ulicy. W drodze powrotnej podziwialiśmy, niestety tylko z okien samochodu, rezerwat krajobrazowy Dolina Pięciu Jezior – pięć niewielkich jezior położonych na dnie polodowcowej rynny sięgającej niemal 80 m. Parkingi, jeśli są, są bardzo źle oznakowane i generalnie brakuje infrastruktury, chociaż punktu widokowego, aby móc przejść się obok któregoś z jeziorek. Niestety ten ryt w ogóle wpisuje się w całokształt turystyki w regionie. Widać brak pieniędzy i niejednokrotnie pomysłu. Ale totalnym zaprzeczeniem tego stwierdzenia był jarmark średniowieczny w miejscowości Żółte. Cała wieś skrzyknęła się, aby zrobić coś fajnego. Główna ulica obstawiona była kramami, była mini parada, rekonstruktorzy, teatr. Objedliśmy się pysznymi ciastami, żurkiem i plackami po węgiersku serwowanymi przez mieszkańców wsi. Ja zakupiłam wspaniałą paterę w kształcie liścia kasztanowca widoczną na poniższym zdjęciu wykonaną przez panią Delfinę Garbacz-Adametz.
Z pewnością wrócę jeszcze na Pojezierze Drawskie. Chciałabym odbyć spływ kajakowy rzeką Drawą i odwiedzić jeszcze kilka miejsc. Cisza, spokój, piękna przyroda, to atuty tej krainy. Dzięki Makagigi za wybranie tego miejsca dla nas na wakacje 🙂