La Vende w Łodzi
czwartek, 9 sierpnia, 2012Dzisiaj moja druga recenzja restauracji – po Marcello Magdy Gessler pora na La Vende. Lokal ten również znajduje się w Manufakturze. Marcello jak pamiętacie nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia – zimne wnętrze, taka sama atmosfera, średnia obsługa i kilka uwag dotyczących jedzenia. W La Vende spędziłam za to wspaniały wieczór w gronie najbliższych. A okazje były aż dwie, 30-ta rocznica ślubu moich rodziców i 3-cia moja i męża 🙂
Restaurację wybrała moja mama. Po przejrzeniu strony internetowej lokalu przystałam z chęcią na ten wybór. Przeczytałam tam m.in., że “Nastrojowe wnętrze i miła obsługa sprawiają, że La Vende to miejsce dobre na każdą porę dnia i dające wszystkim smakoszom możliwość znalezienia czegoś dla siebie”. Opis ten dokładnie odpowiada temu co zastałam w restauracji. Zamówiłam stolik w środku z uwagi na panujący upał. Klimatyzacja nie działała na maksymalnych obrotach, ale na pewno było chłodniej niż na dworze. Za to o ile przytulniej siedziało się w środku. Wnętrze jest jasne, mury są pobielone, ale nie jest to tak przytłaczająca biel jak w przypadku Marcello. Odległości między stolikami są podobne, ale nie czułam się tam mało prywatnie. Wykorzystano tam bowiem światło punktowe, przytłumione w kolorze żółtym. Biel przełamana jest przez lawendowe i beżowe dodatki. Wrażenie zrobiła na mnie ściana z winami, w ten sposób zagospodarowano przestrzeń pod schodami. Moją uwagę przykuła od razu bardzo duża liczba ziół zarówno świeżych, jak i suszonych. Nie byłam nigdy w Prowansji, ale myślę, że taki właśnie wystój mają tamtejsze bistra. Kuchnia restauracji jest zaklasyfikowana jako europejska, ja bym jednak zawęziła jej definicję do kuchni śródziemnomorskiej – w ofercie przeważają dania z owocami morze, rybami, makarony i pizza. Ale o jedzeniu napiszę więcej za chwilę. Najpierw co nieco o obsłudze.
Powitał nas iście po środziemnomorsku kelner w średnim wieku. Okazało się wkrótce, że ten żywiołowy i wesoły człowiek to z pochodzenia Hiszpan. Alejandro troszczył się o nas jakbyśmy byli stałymi bywalcami. Rzadko bywamy w restauracjach, więc nasz brak obycia i śmiałości nieco utrudniły nam swobodny kontakt. Miałam zapytać się np. z jakich składników robiona jest zupa La Vende… Alejandro mówi dobrze po polsku, ale ze specyficznym południowym akcentem. Jego obecność nadała naszej wizycie południowoeuropejskiego “smaczku”. Razem z mężem przejrzeliśmy menu jeszcze przed wyjściem do restauracji, nastawiliśmy się na ryby i owoce morza. Mój mąż ma fioła na punkcie kalmarów i krewetek. Na przystawkę wybraliśmy zatem kalmary na chrupiąco podane na sałacie z sosem majonezowym. Moi rodzice chcieli zjeść tylko danie główne, kelner grzecznie dał nam do zrozumienia, że będzie mu niezręcznie serwować nam przystawkę podczas gdy rodzice będą czekać na danie główne. Przekonał dość szybko moich rodziców do wzięcia przystawki. Mam wybrała również kalmary a tata carpaccio z polędwicy wołowej na ziołowym vinegrette z parmezanem, kaparami i oliwkami. Kalmary były rewelacyjne, smażone w panierce, ale nie ociekające tłuszczem. Podane były na posłaniu z sałaty z marynowaną papryką i gruszkami – połączenie znakomite. Sosik majonezowy również tutaj pasował. Spróbowałam też carpaccio taty – również smakowało bardzo dobrze. Dodatkiem były m.in. duże kapary, które jadłam pierwszy raz w życiu.
Na dania główne moi rodzice zamówili pstrąga z pieczonymi ziemniakami, świeżym pesto i szpinakiem z czosnkiem. Pstrąg został podany w nietypowy sposób. Mój tata powiedział “Z pstrąga zrobiła się flądra” – albowiem został rozłożony częścią zewnętrzną do góry. Ości prawie nie było, mięsko ryby było delikatne i nie wysuszone. Wierzch pstrąga polany był pesto. Ziemniaczki i szpinak, którego sama próbowałam, również zdały egzamin na 5.
Mój mąż – maniak owoców morza – zamówił owoce morze z patelni z marynowanym ogórkiem w syropie cytrynowym, pomidorkiem koktajlowym i ruccolą na sałatach. Sosik to zdaniem mojego połówka mistrzostwo świata, aż sama żałuję, że nie wybrałam tej sałaty. Ja wzięłam kulki z łososia podane z oliwkami, fasolką szparagową, pieczoną papryką, młodymi ziemniakami, jajem poche na sałatach z ruccolą. Danie to zaspokoiło mój apetyt w zupełności, lubię takie sałatki z różnorodnymi składnikami. A trzeba dodać, że wzięłam wersję fit. Tak w tej restauracji wiele dań jest w dwóch opcjach, mniejszej tzw. fit i normalnej. Jest to znakomity pomysł i kolejny plus do całkowitej oceny. Jak dla mnie porcje fit są i tak duże, można tutaj dobrze zjeść w rozsądnej cenie. Nie wiem tylko czy jest dostępna karta win, bo takiej nie otrzymaliśmy, jest karta z napojami, jednak nie ma w niej tak naprawdę dużego wyboru win, jest za to niezliczona ilość innych trunków i drinków.
Z innych rzeczy godnych odnotowania – przy zamówieniu na początek serwowane są bułeczki, do których można się poczęstować kawiorem czy pastą serową. Kelnerki i kelnerzy ubrani są w bardzo ciekawe stroje, białe w paski, dziewczyny noszą kaszkiety. Jakże to kontrastuje ze strojami kelnerek w niektórych innych restauracjach, gdzie poziom roznegliżowania jest ogromny (nie jestem pruderyjna).
Wystawiam La Vende Bistro & Caffe ogólną ocenę 9/10. Naprawdę warto tam przyjść, ja powrócę tam na 100%. Przecież jest jeszcze tyle potraw do sprawdzenia, szczególnie interesują mnie tagliatelle i ravioli przygotowane domowym sposobem.